— Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jak wygląda nasza praca. Od zdenerwowanych klientów słyszę "ja sobie paczkę nadam w paczkomacie w 20 sekund". Świetnie, ale poczta robi wiele też innych rzeczy — mówi Anna, która od kilkunastu lat pracuje "na okienku". W rozmowie z Onetem opowiada o kolejkach, awanturach o awiza zostawione w skrzynkach i pretensjach o nieczynne stanowiska. Tymczasem nowy zarząd Poczty Polskiej zapowiada kolejną wielką redukcję zatrudnienia i co za tym idzie — dalsze zmniejszenie dostępności placówek.

— Niektórym da się wytłumaczyć, jaka jest sytuacja. Innym nie. "A bo wy jesteście komuną, powinni was zamknąć" — mówią. Słyszymy to szczególnie od młodych osób — opowiada Anna
Jeszcze kilka lat temu Poczta Polska zatrudniała 81 tys. osób. Dziś są to tylko 63 tys. A wkrótce ma być ich jeszcze mniej
— Nie ma zgody na zawieranie nowych umów. Kiedy ktoś idzie na emeryturę albo się zwalania, nie zatrudnia się nikogo w to miejsce. Jest zakaz — tłumaczy Anna. Z trudem przypomina sobie, kiedy w jej placówce pojawił się nowy pracownik
Pracownica pocztowego okienka zdradza, że stara się dyskretnie wypytać starsze osoby, które nagle robią duże przekazy pieniężne, by uchronić je przed oszustwem. Czasem prowadzi to do konfliktów
Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Onetu 

Ludzi na poczcie można podzielić na dwa typy. Pierwszy przychodzi od święta, gdy musi odebrać paczkę albo pismo z urzędu. Drugi jest stałym bywalcem, a poczta to dla niego dużo więcej niż tylko przesyłki. Pierwszy nerwowo przestępuje z nogi na nogę i mieli przekleństwa pod nosem. Drugi czeka ze stoickim spokojem i nie spieszy się, gdy wreszcie nadejdzie jego kolej — podnosząc jeszcze ciśnienie typowi pierwszemu.

Nie jest tajemnicą, że dwa typy mają wiele wspólnego z wiekiem.

— Młodzi klienci chcą być obsłużeni szybko. To się dla nich liczy. Wiedzą, po co przyszli i nie chcą, żeby im zawracać głowę czymś dodatkowym — mówi Onetowi Anna*, która na poczcie pracuje od 20 lat. W tym 18 lat na pierwszej linii, czyli "na okienku".

— Starsze osoby są inne. Przychodzą, owszem, załatwić jakąś sprawę, ale jesteśmy też dla nich doradcami, wsparciem w ich problemach. Pomagamy im wypełniać druki, robimy za nich pewne rzeczy — dodaje. "Ludzie nie zdają sobie z tego sprawy"

Starsi ludzie chcą też pogadać. Często są samotni. Pracownicy poczty muszą znaleźć dla nich czas. — Nie chodzi o wdawanie się w jakieś plotki, ale wymienienie tych dwóch, trzech zdań. Zapytanie "pani Krysiu, jak się pani dziś miewa?", albo "dalej panią boli to kolano?". Oni wtedy od razu się lepiej czują. I dlatego też do nas przychodzą. To co innego niż w zimnym banku, gdzie pewnie nawet wewnętrzne standardy nie pozwalają na wchodzenie w takie rozmowy — zaznacza Anna.

Poczta jest jednak również dla wielu osób właśnie bankiem albo ubezpieczycielem. Starsi — choć nie tylko — często mają konta w Banku Pocztowym. Przychodzą do placówki, żeby je obsłużyć, wykonać przelew, czy wypłacić pieniądze.

— Ludzie nie zdają sobie z tego sprawy. To nie są rzeczy, które się załatwi w minutę, jak niektórzy by chcieli — opowiada nam pracownica poczty. — "Ja sobie paczkę nadam w paczkomacie w 20 sekund", takie zdania słyszę czasem od sfrustrowanych klientów. Świetnie, ale poczta robi wiele innych rzeczy. Jak przyjdzie klient w sprawie bankowej, zajmuje to 15-20 minut. A kolejka rośnie i zaczynają się nerwy.

— Niektórym da się wytłumaczyć, jaka jest sytuacja. Innym nie. "A bo wy jesteście komuną, powinni was zamknąć" — mówią. Słyszymy to szczególnie od młodych osób, które chciałyby wszystko szybko załatwić. Awanturują się, mówią: "tu nikt nie pracuje, proszę iść po kierownika". I wtedy musimy iść po kierowniczkę, ona musi przyjść i wyjaśniać, że nie ma ludzi do pracy. A kolejka tylko rośnie — mówi Anna. Coraz więcej pustych okienek. A ma być jeszcze gorzej

Ręce do pracy faktycznie są problemem. Jeszcze w 2019 r. Poczta Polska zatrudniała 81 tys. osób. Dziś jest są to tylko 63 tys. A wkrótce ma być ich jeszcze mniej.

Nowy prezes państwowej spółki Sebastian Mikosz podkreśla, że sytuacja finansowa poczty jest dramatyczna. I zapowiada redukcję zatrudnienia. Wakaty po odchodzących pracownikach mają nie być zapełniane. Możliwe są też masowe zwolnienia grupowe. Związki zawodowe ostrzegają, że do końca roku w poczcie może ubyć nawet 10 tys. etatów.

— Bardzo źle się dzieje. Nowy prezes chce całkowicie przekształcić pocztę — mówił niedawno w rozmowie z dziennikarką Onetu Dianą Wawrzusiszyn przewodniczący NSZZ Listonoszy Poczty Polskiej Piotr Saugut. Związkowcy w połowie maja przeprowadzili strajk. Na razie ostrzegawczy. Biorące w nim udział placówki nie obsługiwały klientów od 8 do 10 rano.

Proces zwijania poczty rozpoczął się jednak już wcześniej. Anna nie może sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz w jej placówce zaczęła pracę nowa osoba. — Może pięć, może 10 lat temu — zastanawia się.

— Jest nas coraz mniej, bo nie ma zgody na zawieranie nowych umów. Kiedy ktoś idzie na emeryturę albo się zwalania, nie zatrudnia się nikogo w to miejsce. Jest zakaz. Umowy na czas określony też nie są przedłużane. Przez to mamy prawdziwy problem z układaniem grafików. Coraz trudniej wziąć urlop, coraz trudniej coś sobie zaplanować.

Anna pracuje w placówce w małym miasteczku na Śląsku. Kiedyś była czynna od 7 do 19. Teraz, z powodu kadrowych braków — tylko od 8.30 do 17.

— Przez te 20 lat nie widzę, żebym miała mniej roboty. Może część rzeczy nie wpisuje się już ręcznie na papier, tylko do komputera, ale przecież to też ktoś musi zrobić — tłumaczy.

— Nie widzę też, żeby było mniej klientów — dodaje. — A liczba okienek jest mniejsza. I jeszcze jedno. Założenie konta, wzięcie kredytu, wybranie ubezpieczenia, wymaga pewnej intymności, spokojnej rozmowy. Kiedy otwarte jest jedno okienko, a za klientem biorącym kredyt stoi kolejka 10 denerwujących się osób, to przecież nie może być o tym mowy. Poniżej płacy minimalnej

Dla Anny praca na poczcie jest pierwszą i jedyną w życiu. Zaczęła, gdy miała 22 lata. Właśnie skończyła studium ekonomiczne i rozglądała się za pracą na wakacje. Do poczty miała przyjść tylko na trzy miesiące.

— Co mnie zatrzymało? Przede wszystkim współpracownicy — mówi 20 lat później. — Poczta to są ludzie i pokochałam tę atmosferę. Miałam szczęście, że w urzędzie, do którego trafiłam, nie jesteśmy numerem kadrowym, tylko kimś ważnym dla naszych bezpośrednich przełożonych. Nasza szefowa mówi, że auto bez kierownicy jeszcze chwilę pojedzie, ale bez kół nie da rady.

I gorzko dodaje, że na poczcie "pracuje się dla ludzi, bo przecież nie dla tych 4 tys. 023 zł". Tyle wynosi podstawa wynagrodzenia brutto Anny i jej koleżanek z placówki. To mniej niż płaca minimalna. Do ustawowego minimum pracownicy poczty dociągają premią (300 zł brutto) przyznawaną za niechorowanie i wysoką jakość pracy. Na rękę wychodzi w sumie niewiele ponad 3 tys. zł.

Jak mówią związkowcy, w Poczcie Polskiej kwotę poniżej płacy minimalnej ma zapisaną w umowie 80 proc. pracowników.

— Premia za wysoką jakość traci w tej sytuacji sens. Bo pracownik i tak musi ją dostać, żeby dobić do płacy minimalnej — tłumaczy Onetowi przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Poczty Robert Czyż. Jak dodaje, zjeżdżanie płac poniżej minimalnej zaczęło się ok. 2020 r. Jego związek od dawna domaga się podwyżek w wysokości 1000 zł brutto, ale zarząd nie chce o tym słyszeć.

— Ludzie czasem się śmieją, że zarabiam jakieś marne grosze. Ale ja jestem dumna z tego, że jestem pocztowcem — mówi nam Anna.

Czytaj także: Pocztowcy grożą strajkiem generalnym. "Nie mamy szczęścia do prezesów" Awantury o awiza w skrzynkach

Szczególnie cieszy ją, gdy uda się dobrze doradzić klientowi. Podpowiedzieć z terminem płatności, czy sposobem załatwienia urzędowej sprawy. Albo ustrzec przed oszustwem.

— Staramy się tego pilnować. Szczególnie kiedy starsza osoba chce przesłać większą kwotę. Dyskretnie pytamy, czy wie, na co idą te pieniądze — tłumaczy Anna.

Przypomina sobie jeden przypadek. Pewna kobieta, która regularnie przychodziła do jej placówki, zaczęła wysyłać spore sumy do Azji. — Za którymś razem spytałam ją, komu to wpłaca. Okazało się, że poznała na portalu społecznościowym pana z zagranicy. Pisał jej, że bardzo potrzebuje tych pieniędzy. Zaczęłam dopytywać, czy jest tego pewna. Obruszyła się. "A co to panią interesuje", odwróciła się na pięcie i wyszła — relacjonuje.

— Za dwa tygodnie przyszła znowu z pytaniem, czy może te przekazy wycofać. Nasza rozmowa dała jej do myślenia i zgłosiła się na policję. Spóźnioną, ale jednak satysfakcję, miałyśmy — dodaje.

Pytamy też o sprawę dla pocztowców trudniejszą, czyli awiza. Czy rzeczywiście listonosze zostawiają je w skrzynkach, nawet nie próbując doręczyć listu osobiście? — Bzdura. W naszym urzędzie na pewno to się nie dzieje — odpowiada Anna.

— Bywa, że przychodzi klient do okienka i krzyczy: "cały dzień byłem w domu, a listonosz zostawił awizo". No dobrze, biorę telefon i dzwonię do listonoszki. "Ale ja tam byłam o 12, dzwoniłam, stałam pod drzwiami". Powtarzam klientowi, a on na to: "aaa faktycznie, bo ja wtedy zszedłem do piwnicy". Albo jakaś pani akurat brała prysznic i nie słyszała dzwonka do drzwi — wspomina sytuacje przy okienku.

— Jeszcze inny klient przyszedł z awanturą, że listonosz mu wszystko awizuje. Zaczęłam dopytywać. Okazało się, że w swoim nowym domu nie ma przy płocie domofonu. Za to ma tabliczkę "uwaga, zły pies". No to nic dziwnego, że listonosz nie chce ryzykować. Listonosz pierwszej pomocy

Rozwój firm kurierskich, paczkomatowy boom i problemy finansowe Poczty Polskiej sprawiają, że w ostatnich tygodniach pojawia się coraz więcej pytań o jej przyszłość. Słychać nawet głosy, że cała instytucja to przeżytek i równie dobrze możemy sobie poradzić bez niej.

— Niech pan sobie wyobrazi, że nagle wyłączają prąd i internet. Mamy wojnę za naszą granicą, różne rzeczy mogą nas spotkać. Jak ludzie mieliby się wtedy komunikować? A gdyby przyszło do akcji mobilizacyjnej, kto doręczy karty mobilizacyjne? — pyta Anna.

— Nie zapominajmy, że listonosze doręczają wielu ludziom renty i emerytury — dodaje. — Nie możemy od wszystkich wymagać zakładania konta. Niejeden emeryt nie wie nawet, jak wygląda karta bankomatowa. Może inaczej jest w dużych miastach, ale ludzie na wsi musieliby jechać 15 albo 20 kilometrów do bankomatu, żeby sobie te pieniądze pobrać.

Anna zwraca też uwagę, że niektóre starsze osoby nie mają przy sobie rodziny. Potrzebują pomocy z opłaceniem rachunków, załatwieniem różnych formalnych spraw. Dostają ją właśnie na poczcie. A listonosze mogą im nawet uratować życie.

— Jedzie dostarczyć emeryturę, nikt nie otwiera. Zaniepokojony jedzie drugi raz i okazuje się, że ktoś leży nieprzytomny z udarem. Mieliśmy wiele takich sytuacji — zaznacza.

— Musimy istnieć, choćby właśnie z tego względu społecznego. Listonosze są potrzebni i my, w okienkach też jesteśmy potrzebni. Nie wyobrażam sobie Polski bez poczty.

  • obywatelle (she/her)@szmer.info
    ·
    4 months ago

    Trochę dziwny ten opis w którym panie z okienka mówią, że obsługują naraz bank, awiza itp. Mam pocztę na zapizdajewie, ale nawet u mnie jest osobne okienko do banku pocztowego, przy którym najczęściej siedzi jedna samotna pani i nie przyjmuje awiz, przesyłek ani niczego innego. Jest też jeszcze jedno okienko, którym nigdy się nie interesowałam. A kolejka jest z reguły do tych przesyłkowych, najwięcej zaś czasu zabierają starsze osoby płacące rachunki a nie klienci bankowi. Przy okienku bankowym jest krzesełko itp, ono jest wyraźnie wyróżnione od innych.

    Większość poczt na których byłam ma taki model, a spróbuj podejść do okienka bankowego kiedy jest kolejka po awizo to zostaniesz odprawiona z kwitkiem.